W szczycie hossy mieszkaniowej sprawa wyglądała tak. Klient trafiał do doradcy finansowego z pytaniem, gdzie najlepiej wziąć kredyt. Doradca wręczał listę wymaganych dokumentów do złożenia wniosku kredytowego w danym banku. Kredyt się wypłacał, doradca zgarniał prowizję i zapominał o sprawie. Kliencie martw się sam.
Dzisiaj wiele osób doświadcza zupełnie niespodziewanych problemów finansowych. A to okazało się, że raty kredytów we frankach mogą rosnąć o 50%, bo nawet o tyle może osłabić się złoty. A to wyszło na jaw, że bank ma takie furtki w umowie kredytowej, że opłaty związane z obsługą hipoteki rosną. Doszedł do tego problem z developerem, który opóźnia się z oddaniem mieszkania. A za wynajmowane trzeba płacić. Problemów można mnożyć, rozwiązania już nie bardzo. Naturalnie włącza się wtedy psychologiczny mechanizm racjonalizacji zastałej sytuacji. Często chodzi po prostu o szukanie winnego. Kto mi to wszystko doradził? Doradca finansowy!
Niezależnie od zasadności zarzutów wobec doradców mamy bezsprzeczny fakt, że doradca odpowiedzialności za wydawane rekomendacje nie bierze żadnej. Wskazuje bank, w którym mamy wziąć kredyt. Sugeruje walutę zadłużenia. Namawia dodatkowo na regularne inwestowanie w długoterminowym planie. A jak już podpiszesz wszystkie kwity, doradca dostanie prowizję, to musisz radzić sobie sam. Oczywiście ci bardziej etyczni doradcy nie opuszczą Cię w potrzebie. Tyle że stratą się z nimi nie podzielisz. A prowizję wzięli. Coś tu jest nie fair.
Osobiście postuluję o uregulowanie środowiska doradców finansowych. Powinna obowiązywać konieczność posiadania licencji do wykonywania zawodu. W ten sposób grupa konsultantów zostałby przesiana przez sito. Pozostaliby tylko Ci, którzy faktycznie o finansach coś wiedzą, a ich działalność jest kontrolowana przez urząd, na przykład KNF. To zupełne minimum, żeby biedni klienci nie wpadali na kolejne miny.